Wstajemy wyspani i nie spieszymy się na śniadanie. Na dzisiaj nie przewidziane są żadne wyjazdowe atrakcje - Karolina stwierdza, że chętnie zostanie w hotelu karmiąc papugi, kaczki, króliki i nie wiem co tam jeszcze. Oprócz tego zalicza obydwie tury animacji – dzisiaj w programie m.in. malowanie T-shirtów. No i bawi się z Julą w ptaki – ona jest marabutem, a koleżanka bocianem bodajże.
Mnie udało się w tym czasie rozegrać kilka setów w siatkówkę w temperaturze sauny. Najpierw trafiłem piłką centralnie w twarz jakiegoś Niemca, potem zablokowałem Włocha, następnie zderzyłem się z brzuchatym Hiszpanem i kiedy już wydawało się, że cała Europa będzie przeciwko mnie, zepsułem 3 zagrywki z rzędu – czyli udowodniłem, że jednak gram zgodnie z regułami fair-play.
Po tym jak dochodzę do siebie, eksploruję potencjalne opcje na spędzenie ostatnich 3-ch dni, a między animacjami wybieramy się z Karoliną na spacer po Playa de las Americas, połączony z wizytą w pobliskiej pizzerii oraz nieco oddalonej restauracji z szeroką gamą sorbetów i lodów. Córka zdecydowanie preferuje te pierwsze. Przy okazji zapoznajemy lokalną plażę w czasie półgodzinnej wędrówki promenadą.
Co do planów na jutro, to wyglądają dość ambitnie – rano wyjazd do pobliskiego Jungle Park’u (Karolina szczególnie chciałaby zobaczyć pokazy drapieżnych ptaków), a po południu zamierzamy wynająć auto i udać się w pionierską podróż do wschodniej części wyspy.