Geoblog.pl    silentknight    Podróże    KAROLINA NA KANARACH    DZIEŃ 7: KAJAKIEM PO OCEANIE / POŻEGNANIE Z TENERYFĄ
Zwiń mapę
2013
28
sie

DZIEŃ 7: KAJAKIEM PO OCEANIE / POŻEGNANIE Z TENERYFĄ

 
Hiszpania
Hiszpania, Adeje
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 132 km
 
Ktoś może powiedzieć, że pływanie kajakiem to bułka z przysłowiowym masłem. Ten ktoś najczęściej pływał taką jednostką po rzece (zapewne z prądem) albo jeziorze (zapewne po spokojnej tafli). Cóż, sam do dzisiaj miałem podobne doświadczenia, ale dzięki Karolinie, ja i moja córka wzbogaciliśmy się o nowe i to jakże różne od wcześniejszych.

10:00

Po standardowym śniadaniu, Karolina idzie na ostatnią już, dwu-godzinną animację. Ja w tym czasie upewniam się czy fala jest spokojna na tyle, że możliwy jest nasz rejs kajakiem – w biurze uzyskuję pozytywną informację, potwierdzam naszą rezerwację i wracam do hotelu żeby przygotować nas do wyprawy. Zabieram ręczniki, ubrania na zmianę, maski z rurkami (mamy szukać żółwi), wodę, trochę prowiantu, aparat fotograficzny.

11:00

Przygotowania zakończone, mam jeszcze godzinę więc udaję się na moją ostatnią animację – kilka setów w siatkówkę. Po zakończonych animacjach wyciągam jednak maski i rurki – musimy potrenować nurkowanie w basenie, zanim podbijemy ocean. Próby techniczne wypadają pomyślnie – Karolina bardzo dobrze spisuje się w wodzie z osprzętem. Mniej zajęło trochę dłużej ogarnięcie tematu, ale faktem jest, że nabyłem jakąś nietypową rurkę.

15:30

Czekamy przed wejściem do hotelu na przewodnika-pracownika Diga Sports, który organizuje całą imprezę. Po drodze opowiada jaka to piękna jest pogoda na kajaki itede, itepe. Rzeczywiście, słońce wyszło chyba już na dobre zza chmur, prawie nie wieje. Po kwadransie dojeżdżamy do jakiejś publicznej plaży, gdzie w magazynie trzymane są kajaki oraz inne sprzęty. Jose radzi mi żebym zostawił u niego wszystko co cenne, bo kajak nie należy do jednostek niewywracalnych. Chcę przynajmniej zabrać aparat żeby nakręcić paradokument.
„Ile kosztuje ten aparat”? – pyta Jose.

„Ponad 400 euro” - odpowiadam i już po jego minie wiem, że nie uważa mojego pomysłu za najrozsądniejszy.
„Ale pani w biurze gdzie kupiłem bilety powiedziała, że macie jakieś plastikowe i wodoszczelne pudełka na takie rzeczy” – powołuję się na uzyskane wcześniej informacje.
W odpowiedzi, z miną typu „i tak uważam, że to durna koncepcja, amigo”, Jose podaje mi spory, plastikowy pojemnik zakręcany od góry. Nieporęczny i co najgorsze, nie daję rady zmieścić do niego mojego aparatu. Z ciężkim sercem robię więc parę zdjęć przed wodowaniem. Przynajmniej tyle.

Jose woduje nas jako pierwszych w niewielkiej, skalistej zatoczce, gdzie mamy potrenować i popływać. Jest bardzo miło, Karolina zajmuje miejsce na dziobie, łapie za wiosło i zawzięcie wiosłuje. Podczas gdy tak spokojnie pływamy obserwując uciekające przed nami kraby na pobliskich skałach, Jose czeka na pozostałych uczestników, którzy „już jadą” i „zaraz będą”. To „już” i „zaraz” trwa ponad 45 minut. Kiedy w końcu się pojawiają, widzę wyłącznie dorosłe osoby, które formują 4 dwu-osobowe osady (w tym 4 kobiety) - 3 pozostałe osoby, wysportowani faceci przed 30-stką, wzięli „jedynki”. Zacząłem trochę żałować, że nie mam aparatu wodoszczelnego, bo zapowiadała się ekscytująca wyprawa.

16:30

Wypływamy. Przez jakieś 10 minut od opuszczenia zatoki spokojnie płyniemy w grupie, delikatnie kołysani przez fale oceanu. Trzymamy się około 300 metrów od skalistego brzegu. Za blisko nie możemy podpływać – nawet te spokojne fale mogłyby okazać się groźne gdyby zepchnęły nas w kierunku brzegu. Spostrzegam, że jako jedyni mamy niebieski kajak, w przeciwieństwie do pozostałych. Podpływamy do Jose i pytam co jest nie taki z naszym kajakiem.
„Dostaliście bardziej stabilny od pozostałych, ze względu na damę” – wyjaśnia, a ja czuję się przez to trochę lepiej.
Moje lepsze samopoczucie nie trwa długo, bo szybko zauważam, że pozostali uczestnicy dość szybko odpływają do przodu. Owszem, nasza jednostka jest stabilniejsza, ale też wolniejsza, co oznacza, że czeka mnie włożenie większego wysiłku w wiosłowanie. Karolina jako nawigator siedzi na dziobie i podaje co chwilę prawidłowy kurs – mamy uważać na skały i trzymać się po prawej stronie Jose, czyli od strony oceanu. Co kilka minut Jose pyta się czy wszystko u nas w porządku, ja podnoszę kciuk w górę i napieram mocniej na wiosła. Jaka szkoda, że nie mam aparatu …

17:00

Chmury zakrywają słońce. Spokojne jak dotąd fale przybierają znacznie na sile. Dziób naszego kajaka rozbija je ochlapując Karolinę (nie tak znowu mocno) – nawigatora i mnie, raz za razem. W ciągu kilku minut mój żal za pozostawionym w porcie aparatem zmienia się w głęboką wdzięczność dla Jose. Koncentruję się na wiosłowaniu i sterowaniu kajakiem po falach z których niektóre mają na pewno około 1.5 metra. Niewiele? Podobna fala była podczas rejsu dzień wcześniej i niektórzy nie znosili tego dobrze, a przecież płynęliśmy sporej wielkości statkiem wycieczkowym. A teraz przy podobnej pogodzie Karolina i ja w niedużym kajaku, kilkaset metrów od skalistego brzegu przy dużej, jak na kajak, fali. Karolinie rejs jednak bardzo się podoba i najwyraźniej nawigowanie przypadło jej do gustu.

17:45

Zaczęło się – w odstępie kilku minut obsady dwóch „jedynek” wpadają do wody. Od razu widać, że taka wpadka to jeden kłopot, a odwrócenie kajaka do właściwej pozycji i wdrapanie się z powrotem na miejsce - to drugi problem. Zdecydowanie chcemy uniknąć podobnej przygody dlatego unikam fal uderzających o burty naszego kajaka i „najeżdżamy” z Karoliną na fale od przodu. Zdaje to egzamin, jednak kosztem większego ochlapywania słoną, oceaniczną wodą i większego wysiłku mięśni moich ramion – niestety nie przywykłych do dość anormalnych warunków. Jose cały czas płynie blisko nas i zapewnia, że Karolina jest w tym rejsie najważniejsza.

18:00

W odstępach kilku minut przewracają się dwie „dwójki” – w jednej dwie dziewczyny, a drugiej jakiś Hiszpan z partnerką. Ci drudzy dość sprawnie wracają na swoje miejsca, ale widząc, że żeńska osada ma kłopot z powrotem do kajaka, pozostają żeby im pomóc. Trwa to na tyle długo, że wyprzedzamy ich, co budzi entuzjazm mojego nawigatora.

18:20

Jose pyta się nas znowu czy jest ok., Karolina potwierdza, a Jose chyba nie dowierza:
„Powiedz tylko słowo, że córka ma dosyć, a zawrócimy całą grupę do portu”
Naciskam mocniej na wiosła, żeby niejako udowodnić Jose, że dajemy radę. Przede mną kolejne trzy wywrotki. Stwierdzam, że wolę naszą wolniejszą, ale stabilniejszą jednostkę.
„Tutaj często żółwie wynurzają się żeby nabrać powietrza” - mówi Jose. „Ale dzisiaj będzie trudno” – dodaje.
No pewnie, słońca nie ma, fala spora to trudno będzie cokolwiek wypatrzeć – myślę, ale jakoś nie żałuję, że mnie ominie taka atrakcja. Karolina w tym czasie spokojnie nawiguje ciesząc się z każdej fali większej od innych. Ja natomiast z każdą minutą tracę czucie w ramionach.

18:40

Nawigator melduje, że jest jej chłodno. Zgłaszam to do Jose.
„No to wracamy, tylko podpłynę po resztę, zresztą i tak w tym miejscu z reguły zawracamy” odpowiedział, nacisnął kilka razy na swoje wiosła i podpłynąwszy do pozostałych, przywołał ich używając przeraźliwie piszczącego gwizdka.
Po cichu liczę, że powrót będzie nieco łatwiejszy i nie mylę się za bardzo – płyniemy trochę z falą, trzymając nasz kajak bliżej skalistego brzegu (chcąc skrócić dystans jaki pozostał do pokonania). Karolina co parę minut melduje o skałach na prawej burcie.

19:30

Wpływamy do portu tuż za Jose. Karolina niezmiernie cieszy się z drugiego miejsca, a pozostali dołączają krótko po nas. Nawigatorowi wracają siły witalne, już jej nie jest zimno i chce połazić po plaży w poszukiwaniu krabów. Ja zaś sprawdzam czy ramiona już mi odpadły czy, jakimś cudem jeszcze są na swoim miejscu.

20:00

Jose otwiera drzwi samochodu i wypuszcza nas pod naszym hotelem.
„Pogoda dla was nie była dobra, ale rano było bez wiatru i słonecznie” – podsumował Jose, dziękując i żegnając się z nami.
Karolina absolutnie zadowolona z rejsu, ja pewnie też będę w podobnym stopniu zachwycony co córka, ale to po tym, jak przestaną boleć mnie mięśnie, a następnie miną zakwasy, których zdecydowanie się spodziewam.

21:00

Po kolacji idziemy jeszcze na drobne zakupy i pożegnalny spacer promenadą. Punktem kulminacyjnym jest zachód słońca, podwójny sorbet limonkowy oraz półlitrowy dzbanek sangrii.
Te 7 dni minęło bardzo szybko. Karolina wraca zadowolona z wyjazdu, ja również. Obiecujemy sobie, że kiedyś tu jeszcze przyjedziemy, lecz na dłużej i koniecznie do tego samego hotelu.
Tak więc kończy się nasza relacja, wkrótce dodam jeszcze kilka filmów jakie nakręciłem.

Pozdrawiamy wszystkich czytelników !!!

P.S. Dołączam zeskanowane zdjęcia z LoroPark, Jungle Park i rejsu statkiem
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (13)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedził 3.5% świata (7 państw)
Zasoby: 51 wpisów51 31 komentarzy31 746 zdjęć746 8 plików multimedialnych8
 
Moje podróżewięcej
09.07.2015 - 03.08.2015
 
 
16.11.2013 - 16.11.2013