07:55
Ledwo się budzę, średnio wyspany i mocno głodny. Widok z pokoju niesamowity – płaska tafla wody odbijająca niewysokie góry po drugiej stronie na tle bezchmurnego wschodu słońca. W restauracji „organiczne” śniadanie z certyfikowanych upraw. Smaczne, dużo i spory wybór. Przed wyjazdem z hotelu odwiedzam recepcję – ani moja mapa ani GPS nie pokazują miejsca gdzie zarezerwowałem najbliższy nocleg – w Skjeak, co jak się okazało, wymawia się „szok”. Po 20 minutach i telefonie wykonanym przez recepcjonistkę otrzymuję niezbędne wskazówki i o 09:20 ruszam. Na szok przyjdzie poczekać do wieczora, a właściwie, do nocy …
09:45
Jadę przepisowo 80km/h i podziwiam widoki. Wodospadów, w sumie niedużych, jest coraz więcej i zdają się udowadniać, że nie są niczym nadzwyczajnym w tutejszym krajobrazie. Natomiast nadzwyczajne wrażenie zrobi na mnie gość, który wyjeżdża z bocznej uliczki swoim czerwonym Ferrari. Po co komu takie auto w Norwegii, gdzie za przekroczenie limitu prędkości o 10km płaci się solidny mandat, a nieco wyższą (110km/h) prędkość można rozwinąć na krótkiej autostradzie przed Oslo?
10:30
Kiedy mijam większy wodospad zawracam, bo widok jest naprawdę imponujący. I co ważne – praktycznie brak innych podziwiających. Zaczynam energicznie rozstawiać statyw, ale jak na złość podjeżdża kilka wycieczkowych autobusów. Staram się nie irytować. 50m od wodospadu stoi rozstawiony namiot, a obok, przy turystycznym stoliku siedzi rodzinka i wcina śniadanie. Nocleg przy wodospadzie to musi być dopiero coś. To co jest znamienne dla Norwegii to możliwość rozstawienia namiotu (postawienia kampera, itp.) gdziekolwiek, byle nie bliżej niż 150m od najbliższych zabudowań. Wyjątkiem są miejsca oznaczone specjalnymi znakami, ale muszę przyznać, że w czasie całej mojej podróży nie spotkałem wiele takich miejsc.
10:50
Zdjęcie-widok z hotelu Stalheim jest umieszczane chyba w każdym przewodniku. 12km przed Gudvangen skręcam w lewo i wjeżdżam pod górę wąską, asfaltową drogą. Pół godziny na tarasie, seria zdjęć i druga, nawet niezła, kawa z mlekiem tego dnia. Widok – zapiera dech. Po raz drugi, do farmie Kjeasen, niechętnie kontynuuję podróż z powodu uciekającego czasu - mógłbym jeszcze posiedzieć na hotelowym tarasie.
12:00
Docieram do Undredal. Mieścina liczy nie więcej niż 100 mieszkańców i leży w zacisznej zatoczce fiordu. Kilka osób siedzi w niewielkiej restauracji, a tuż obok grupa, chyba Amerykanów, robi sobie przerwę w czasie swojej kajakowej wyprawy. Trochę im zazdroszczę. Przy niewielkim nabrzeżu spotykam 2 Polki – jedna mieszka tu od dawna, druga przyjechała odwiedzić koleżankę. Wyrażam swoją fascynację Norwegią, ale pierwsza odnosi się dość sceptycznie – bo pogoda w okresie jesień/zima jest nieszczególna. Dalsze rozważania przerwało pytanie drugiej kobiety o to, czy mam już wykupione bilety na Flambana – 20-kilometrową przejażdżkę pociągiem, będącą jedną z głównych atrakcji Norwegii. Tak przynajmniej piszą w przewodnikach. Okazuje się, że rano kupić można było bilet na popołudniowy kurs pociągu. Trochę zaczęło mi się spieszyć, bo Flam to kolejne miejsce mojej podróży, ale i tak wyjeżdżam z Undredal – bardzo niechętnie, o 13:00