18:10
Reine, przepięknie rozłożone miasteczko u stóp gór. W planie mam do zdobycia tutejszy szczyt, Reinebrigen. Widząc młodego gościa wynajmującego kajaki i rowery pytam go, gdzie znajdę ścieżkę, którą wejdę na ten szczyt. Ten patrzy na mnie dość krytycznie i pyta: „czy to są jedyne buty jakie masz?”. W swojej naiwności wierzyłem, że obuwie do badmintona spokojnie wystarczy na tutejsze „pagórki”. Gdy powiada mi o wąskich ścieżkach i opcji wpadnięcia w przepaść na 100 metrów decyduję, że muszę zmienić priorytety mojego planu. Trochę jeszcze spaceruję, pytam o wolne kwatery, ale tych nie ma zbyt wiele. Postanawiam jechać dalej – do A już było niedaleko. Tam na pewno coś znajdę.
18:40
Dojeżdżam do A. Znowu pięknie, malowniczo. Znajduję nocleg, jestem bliski płacenia, ale spostrzegam, że na dachu sąsiedniego budynku jest mnóstwo mew. Siedzą i nieprawdopodobnie drą dzioby. Rezygnuję ze spania tutaj – mowy nie ma żebym zasnął przy takim wrzasku.
19:40
Parkuję samochód na końcu drogi. Stąd 200 metrów spacerem do skalnego cypla będącego zakończeniem Lofotów. Co prawda jest jeszcze parę wysepek, ale na nie należałoby popłynąć łodzią - a na to nie mam czasu. Nie bawię tu długo, bo po raz pierwszy zaatakowały … komary. Kwadrans później jestem już w drodze powrotnej. Noclegu poszukam gdzieś dalej, tutaj te mewy mnie skutecznie zniechęciły.