Lot opóźnił się o godzinę więc do „naszego” hotelu „Marina” dotarliśmy po 22:00. Dostaliśmy „nasz” pokój” i mimo mżawki poszliśmy na portową herbatę. Z łóżek podnosimy się po 9-tej czyli z minimalnym bezpiecznym zapasem żeby załapać się na śniadanie. W czasie kiedy konsumujemy rozpoczyna się coś w rodzaju oberwania chmury. Po godzinie w końcu ulewa się kończy, ale chmury wiszą wyjątkowo nisko. Odpadają więc wypady w wyższe partie wyspy. Wybieramy wariant bezpieczny – jedziemy do Ponta Delgada.
Po około 2 godzinach spędzonych w centrum i w okolicach portu stwierdzamy, że to trochę nie nasze klimaty i udajemy się na poszukiwania plantacji ananasów jegomościa o nazwisku Arruda. Opuszczamy Ponta Delgada i niemal natychmiast wjeżdżamy do Faja de Baixo. Adres jest niepotrzebny bo ilość drogowskazów jest ponad normę. Na miejscu oglądamy szklarniowe ananasy w różnych fazach wzrostu. Dowiadujemy się ciekawych informacji:
- Sao Miguel jest jedyną wyspą na świecie gdzie uprawia się ananasy w szklarniach
- Wyhodowanie takiego ananasa trwa minimum 18 miesięcy.
- Tradycja szklarniowych ananasów ma prawie 100 lat.
Na koniec udajemy się do sklepu gdzie można kupić wyroby z ananasa: owoc w całości, sok (nigdy wcześniej nie piłem takiego), likier o mocy 27% i … mydło ananasowe o bardzo intensywnym aromacie. Nie mogę się powstrzymać i nabywam kilka artykułów „ananasowych”. W sklepie jest także bardzo szeroki innych pamiątek z kategorii „hand-made”. Kiedy pytam się czy coś jest w stylu „made in China”, panie obsługujące spoglądają na mnie z wyrzutem.
Opuściwszy ananasową plantację szklarniową, wracamy do Vila Franca. Liczę, że chmury się trochę podniosły i będziemy mogli wjechać paręset metrów wyżej – do Nossa Senhora da Paz. Widok z kaplicy górującej nad miasteczkiem jest niezapomniany, mimo, że znajdujemy się w strefie zachmurzenia.
Po powrocie do hotelu sprawdzam pogodę na jutro – słońce i zachmurzenia. Rano zdecydujemy jaki będzie nasz kolejny cel zwiedzania wyspy.